Kurde, dziś już środa, czyli połowa drogi między jednym weekendem a drugim. Niestety nie miałem wcześniej czasu, żeby napisać o WYSOKOOKTANOWYM weekendzie, ale już nadrabiam zaległości i dziergam. W końcu, po długim okresie obgryzania z nerwów paznokci i coraz mocniejszym rozchwianiu emocjonalnym, stanach coraz bardziej podchodzących pod depresyjne, odebrałem furę z przedsezonowego serwisu i w końcu było mi dane konkretnie poupalać. W zimie bywały jakieś krótkie romanse z Katie M. no ale o konkretnej jeździe w moim terenie nie było zbytnio mowy. To była sobota. W niedzielę natomiast podjechałem do Świętochłowic na wyścigowe powitanie wiosny – Rajd Wiosny, czyli I rundę Mistrzostw Polski Strefy Południowej Cross-Country 2016. Było HI, ale pizgało jak cholera!

Katie M. po wymianie wszystkich płynów, z nowym tłoczkiem i ogólnie po długiej liście mniejszych/większych zabiegów znów mogła zostać ujeżdżana i nieść fun riderowi! Po dłuższym okresie przerwy, początek nie był najłatwiejszy – i mam tu głównie na myśli siebie. Najgorzej z łapami, które ochoczo się pompowały, co jakoś mnie zbytnio nie pocieszało. No ale trudno. Wraz z moim bratem opracowaliśmy odmienny harmonogram tego dnia i zamiast pchać się od razu w Extreme Enduro, postawiliśmy na fun i upalanie po wytyczonej wcześniej przez nas pętli. To była dobra idea, która pozwoliła nieco się rozjeździć. Zobaczcie kilka fotek z naszego off-roadowego i wysokooktanowego powitania wiosny 2016!



RAJD WIOSNY – I RD. MISTRZOSTW POLSKI STREFY POŁUDNIOWEJ CROSS-COUNTRY
Zorganizowany w Świętochłowicach Rajd Wiosny powinien się raczej nazywać Rajdem Paskudnej Jesieni albo Cholernej Zimy, bo kurde co z tego, że poprzedniego dnia Katie M. rozgrzała mnie do czerwoności, skoro w niedzielę przemarzłem do szpiku kości! Okej, mogłem wziąć furę i wystartować, ale nie takie było moje zadanie tego dnia – powiedzmy, że obowiązki wzywały!
Na miejscu, czyli na Stadionie OSiR Skałka zjawiłem się jakoś po godzinie 10:10. Na miejscu była już cała rzesza ludzi, ale jako że dopiero pierwszy raz gościłem na tym evencie, to się może wstyd się przyznać, ale głowiłem się, gdzie do licha odbędą się te zawody?! Przecież to środek miasta i jakiś stadion. Kiedyś podobno urządzono na nim prolog innego rajdu, ale teraz nie było tam żadnych tyczek, taśm – niczego. Później dopiero znajomi mnie uświadomili, że trasa zawodów jest zlokalizowana na obrzeżach Świętochłowic. I faktycznie tak było.
Miejsce rywalizacji wyglądało imponująco i rzekłbym – jakoś tak mrocznie. Hałdy, jakieś jeziorko, gazy wydobywające się ziemi (serio, tam grunt naprawdę oddychał) – plac zabaw idealny. Gorzej było trochę z organizacją, bo poślizg czasowy był kosmiczny. O ile nie wiem jak wyglądało to w rywalizacji quadów, bo mnie nie było, to podczas biegu Masterów, czy później Licencji i S1/S2, to był już jakiś dramat. Uznajmy jednak, że no cóż – bywa i zdarzyć się może. Szkoda tylko, że nie przewidziałem tego, że w oczekiwaniu na start i foty przyjdzie mi tkwić jak kołek. Wziąłbym ze sobą termos, czy coś.
A tak to zmarzłem, łapy mi zmarzły, że gdy wszyscy ruszyli, ja ledwo wcisnąłem spust migawki. W każdym razie jak ruszyli Masterzy i klasy jadące z nimi, to od razu jakoś tak cieplej się zrobiło na sercu. Widok tych wszystkich świrów spragnionych rywalizacji, kibiców głodnych WYSOKOOKTANOWYCH emocji i ryk dziesiątek maszyn, w tym bzyczenie dwusuwów – mmmm, coś pięknego!
Pierwszy z dwóch wyścigów motocykli minął raczej spokojnie i w pozytywnej atmosferze. Ja z niecierpliwością czekałem na drugi start, czyli start S1/S2 no i Licencji, w której do rywalizacji mieli stanąć m.in. Kamil Szuta, Robert Frydrych, Karol Orawiec, Leszek Drogosz czy w końcu Oskar Kaczmarczyk, który swoją nieobecność podczas finału Mistrzostw Świata FIM SuperEnduro 2015/2016 chciał spożytkować na trening przed rozgrywanym w Rumunii 8 kwietnia King of the Hill (impreza Hard Enduro). 1,5-godzinny wyścig wydaje się być w końcu doskonałym miejscem na trening.
W końcu po długim okresie oczekiwania – wystartowali. Jakoś po 15:00. Oskar Kaczmarczyk od samego początku zaczął przeciskać się do czoła stawki, gdzie jechali już. m.in. Robert Frydrych i naprawdę cholernie szybki w Świętochłowicach – Kamil Szuta. Rider BKM Bielsko-Biała chyba jechał na zablokowanej manecie w swoim KTM, bo choć bardzo chciałem mu cyknąć dobrą fotę podczas tych zawodów, to wierzcie, guzik mi z tego wyszło. Wszystko rozmazane i ogólnie do tyłka… Kamilu jak to czytasz – sorry, tym razem nie wyszło 😉
W każdym razie, gdy Kamil jechał jak dziki do mety i powiększał swoją przewagę, to zajadła walka toczyła się za jego plecami. Kaczmarczyk atakował Frydrycha i obaj panowie zmieniali się przez jakiś czas pozycjami.
Gdy pojedynek robił się coraz bardziej zaciekły i gdy wydawało się, że tych dwóch nie jest w stanie nic zatrzymać, to gdy na 13 okrążeniu po raz 13 oczekiwałem na okazję do uchwycenia tej batalii, przed obiektywem mojego Nikona śmignął tylko Frydrych. Kaczmarczyka nie było. Pomyślałem, kurde o co kaman? Początkowo myślałem, że ma przerwę na tankowanie, ale jak zobaczyłem pewnego ridera zatrzymującego się obok Przemka Kaczmarczyka dokonującego osobistych pomiarów czasu, to już wiedziałem, że coś musiało się stać.
I faktycznie się stało… Jak się później dowiedziałem Oskar podczas próby wyprzedzania dublowanego zawodnika, nie był przygotowany na to, że ten zmieni zaraz drastycznie tor jazdy i doszło do zderzenia. Rider zespołu KTMSKLEP.PL odbił się od tego zawodnika i uderzył prosto w drzewo…
Po chwil był już w karetce i skarżył się na potworny ból w lewej nodze. Myśleliśmy, że doszło do poważnego złamania i że cały sezon pójdzie w łeb. W łeb na pewno miało pójść King of the Hill, ale jak się okazało po prześwietleniu, Oski #6 złamał kostkę i to na szczęście bez przemieszczeń, co oznaczało oczywiście gips i kilka tygodni przerwy, ale w miarę przewidywalny powrót do zdrowia. Gdy Oskar leżał w szpitalu, do mety jako pierwszy dojechał Kamil Szuta. Jeździec BKM BB w czasie 01:31:45,075 wykręcił 17 okrążeń. Drugi był Drogosz a Frydrych trzeci.
A co u Oskara? 22 marca, czyli wczoraj przeszedł operację, która ma przyśpieszyć okres jego powrotu do zdrowia, a tym samym na motocykl. Wiadomo, że w szynie trochę pobędzie. Następnie czeka go rehabilitacja, no i powrót do treningów. Oski jest dobrej myśli i jak sam mówi, na Erzberg Rodeo, czyli najbardziej hardcorową imprezę Hard Enduro na naszej planecie, będzie już READY TO RACE! Oskar – wracaj więc do zdrowia!
—
HIoktanowy
Skomentuj